środa, 30 lipca 2014

Eid Mubarak dla wszystkich Was :)

O czym będzie ten post? Sama nie wiem...Chciałabym opisać wycieczkę na Dragon's Back z przed dwóch tygodni i naszą wycieczkę z tego weekendu ale nie mam jeszcze wszystkich zdjęć a poza tym trochę ciężko mi teraz o tym myśleć? Dlaczego...? Bo było tak cudownie, ze nawet sama nie wiem jakich słów użyć, żeby to opisać.

Kojarzycie te momenty w swoim życiu, kiedy wiecie, że jesteście w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie? Kiedy marzy się o tym, aby chwile trwały...a kiedy mijają pozostają cudowne wspomnienia i smutek w serduszku...Tak wyglądają pewnie wszystkie praktyki w IAESTE, łącząc ludzi z całego świata, w  często egzotycznych dla nich miejscach. Moja jeszcze trwa, dlatego staram się cieszyć tutaj każdą chwilą :)

Czego uczą praktyki? Tolerancji dla różnych kultur i narodowości. Nie ważne jakie wyznajemy religię, jaki mamy kolor skóry i jakimi językami się posługujemy. Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy takie same prawo do życia i poszukiwania szczęścia. Często rzeczy dla Nas niezrozumiałe wydają nam się obce, wrogie ale gdy przyjrzymy się temu bliżej okazuje się, że kierują nami takie same pobudki, marzenia, cele. Możemy znaleźć ludzi podobnych do Nas na całym świecie.

Żyjąc tutaj zauważamy obyczaje dla Nas absurdalne. Jeżeli jednak pójdziemy dalej i spróbujemy dowiedzieć się dlaczego tak jest, okazuje się, że część z nich wynika uwarunkowań klimatycznych i terytorialnych, historycznych. To prawa rządzące każdym miejscem na Ziemi.

W każdym miejscu na świecie można spotkać ludzi otwartych na świat oraz tych zamkniętych. W rozmowie ze Stephenem z mojego laboratorium, gdy mu powiedziałam o campingu na plaży, chodzeniu po otaczających Hong Kong wzgórzach i planowanej podróży do Chin to patrzył na mnie jak na wariatkę pytając dlaczego chcę robić takie rzeczy? A ja zaczynałam się zastanawiać z jakiej choinki on się urwał...

Ale można też spotkać ludzi zupełnie innych. Dziś np. spotkałam doktoranta w moim laboratorium, który kilka lat temu był na praktyce w Polsce i podróżował trochę po Europie. Jest to prawdopodobnie pierwsza osoba tutaj ( oprócz ludzi z Polski), która potrafi wymówić moje imię poprawnie. Przegadaliśmy chyba z godzinę i okazało się, że nawet byliśmy w tej samej pizzerii w Neapolu.

Bardzo popularne są wśród Nas rozmowy o wierze i religii, ponieważ jest to rzecz najbardziej nas różniąca. W co wierzymy?

Kat, chińska studentka, która często z nami wychodzi uczyła się w chrześcijańskiej szkole a jej rodzice zostali wychowani w buddyzmie. Przyznała się jednak, że tak naprawdę nie wierzy w nic a jej rodzice tylko częściowo, zapalając co rano kadzidełko, jednak nie potrafiła nam wytłumaczyć po co. Po prostu zapalają kadzidełko i już, bo tak trzeba.

Kei, nasz uroczy Japończyk zapytany o religie w Japonii nie potrafił mi wytłumaczyć do końca w co wierzą Japończycy. Mówił coś o wielu Bogach i religiach a ogólny sens wypowiedzi był taki, że każdy wierzy w to co chce a on nie wierz w nic.

Zdecydowana reszta praktykantów została wychowana w wierze chrześcijańskiej, część z nich chodziła nawet do katolickich szkół jednak nie wszyscy tą wiarę pielęgnują.

Najdłuższe dyskusje prowadzę jednak z Asadem i Hassanem, z urodzenia Pakistańczykami, wychowanymi w Europie ( Asad w Turcji a Hassan we Włoszech, jednak mieszkający teraz w Austrii).
Opowiadają mi o islamie, o ich kulturze (uwaga, Pakistan nie jest krajem arabskim, Turcja też nie, więc kultury te trochę się różnią od państw arabskich), o tym co mogą jeść a czego nie, co wolno im robić a czego nie. Wzajemnie rozmawiamy o podobieństwach i różnicach pomiędzy chrześcijaństwem a islamem. Takie rozmowy są niezwykle inspirujące, zachęcają do zastanowienia się nad sobą i swoją wiarą. Bo przecież wszyscy wierzymy w tego samego Boga, dlaczego więc wielu z nas jest tak wrogo nastawionych do islamu?Najbardziej boimy się rzeczy, których nie znamy i nie rozumiemy. W momencie gdy zaczynamy rozumieć to przestajemy się bać. Media często niekorzystnie przedstawiają islam w krajach europejskich. Nie będę się jednak rozwodzić nad przyczyną takich zjawisk. Chodzi mi o to, że na całym świecie można znaleźć ludzi dobrych, którzy będą postępować zgodnie ze swoim sumieniem i starając się nie czynić krzywdy innym a także takich, którzy nas celowo ranią.

Co ja wynoszę z tych rozmów? Wrażenie, że wiem zdecydowanie za mało o własnej religii, że jeszcze długa droga przede mną ale prawdopodobnie właśnie dlatego spotykam takich ludzi, abym sama mogła stać się lepszą osobą. Trochę im zazdroszczę tego jak wiara pozwala im na wyzbycie się wielu przyjemności i pozwala wytrzymać w długotrwałym poście, nawet podczas praktyki.

A owy post to ramadan, czyli 30 dniowym okres, podczas którego od świtu do zmierzchu zabronione jest spożywanie pokarmów i płynów a także uprawianie seksu. Od zmierzchu do świtu czynności te są dozwolone. Jest to swego rodzaju post mający na celu oderwanie się od rutyny związanej z zaspokajaniem codziennych potrzeb. Jeżeli Muzułmanin znajduje się w takiej sytuacji, że nie jest w stanie odbywać postu, powinien wybrać sobie inne 30 dni w roku aby taki ramadan odbyć.

Ponadto wyznający islam mają niemały problem ze spożywaniem posiłków tutaj, ponieważ wg ich religii spożywane przez nich posiłki powinny być "halaal", czyli np. mięso spożywanego zwierzęcia powinno być uprzednio zabite w odpowiedni (rytualny) sposób. Wyklucza to więc spożywanie mięsa w większości restauracji na terenie Hong Kongu. Wyjątkiem są takie, które prowadzone są przez Muzłmaninów (czyli wszystkie miejsca w których sprzedaje się kebaby itp.) a także zwykle miejsca z hinduskim i pakistańskim jedzeniem. Nasi praktykanci przez ostatni miesiąc starali się przestrzegać zasad ramadanu, wyjątkiem były jednak dni podczas których z powodu wypraw brak spożywania napojów i jedzenia byłby wręcz niekorzystny dla zdrowia.

Dlaczego o tym wspominam? Bo od dziś, a właściwie wczoraj ( bo trochę miałam obsuw z dokończeniem postu, więc zaczęłam wczoraj a kończę go dzisiaj) jest dzień zakończenia ramadanu, czyli wielkie święto dla Muzłumanów. Składają sobie życzenia, obdarowują się prezentami. Spędzają ten czas z rodziną. Dla Asada i Hassana tutaj my (inni praktykanci) jesteśmy rodziną. Pojawili się dziś w stołówce (stołówki mamy dwie, jedna z nich jest z typowo chińskim żarciem, druga oferuje jedzenie pakistańskie - osobiście preferuje tą drugą, bo jedzenie jest znacznie smaczniejsze) szczęśliwi, uśmiechnięci, pierwszy raz (lub jeden z niewielu) spożywając z nami posiłek w ciągu dnia i życząc każdemu wszystkiego dobrego. Ich pozytywny nastrój udzielał się innym :)

Tak więc Moi Drodzy, Eid Mubarak dla wszystkich Was. Życzę Wam, abyście również spotykali tak wspaniałych ludzi w swoim życiu, którzy pozwalają Wam samym się rozwijać i zastanawiać nad sobą. Chcieć wiedzieć więcej i pytać dlaczego a nie zawsze przyjmować rzeczy takimi jakie zostały nam przedstawione (w każdej dziedzinie życia)  :)

Tym czasem kończę swój przydługi post i idę spać, bo jutro wyruszamy do Chin. Naszym docelowym miejscem jest Yangshuo, przepiękne miejsce oddalone o ok. 1000 km od granicy z Hong Kongiem. Więcej po powrocie ! :)

Buziaki :*


czwartek, 24 lipca 2014

Gdzie ja mieszkam?

Chciałabym abyście mieli trochę wyraźniejszy obraz tego, jakim miejscem jest Hong Kong, dlatego dziś postanowiłam przytoczyć trochę historii...

Nazwa Hong Kong dosłownie oznacza " pachnący port". Do 1997 roku, przez 155 lat, był on rządzony przez Brytyjczyków. Zrzeknięcie się władzy nad tym terytorium w 1842 roku było jednym z najtragiczniejszych wydarzeń w dziejach Chin, otworzyło drogę do ekspansji tych terenów przez mocarstwa zachodnie oraz znacznie osłabiło siłę, dotychczas samowystarczalnego Cesarstwa Chińskiego.

W ciągu przeciągu ostatniego wieku Hong Kong rozrastał się aż w końcu stał się jedną z największych metropolii świata.

O to jak przedstawiano go na początku XIX wieku :

Jak wygląda Hong Kong teraz?



W 1997 roku, po zakończeniu okresu dzierżawy Hong Kongu przez Wielką Brytanię, Hong Kong wrócił pod władanie ChRL (Chińśkiej Republiki Ludowej). W zamian za to Chiny zobowiązały się do pozostawienia autonomii władzą Hong Kongu we wszystkich sprawach z wyjątkiem polityki zagranicznej i działań zbrojnych. Od tego czasu oficjalną nazwa Hong Kongu to Specjalny Region Administracyjny Hong Kong ( Hong Kong SAR) .

Wpływ kolonializmu jest tu bardzo widoczny. Język angielski jest drugim językiem urzędowym, bardzo łatwo jednak znaleźć ludzi nie posługującym się tym językiem, są to jednak ludzie mniej wykształceni, często przybysze z Mainland China czyli z ChRL.

Tak oto wygląda moja karta :


Komunikacja w Hong Kongu jest bardzo dobrze rozwinięta. Funkcjonuje tutaj system Octopus, który jest równocześnie systemem płatniczym w większości sklepów, restauracjach, stołówkach ale przede wszystkim w środkach transportu - metro, autobusach i tramwajach. Doładowanie karty Octopus jest banalnie proste, można to zrobić w większości sklepów ( szczególnie sieciówce Seven7 ) oraz w specjalnych automatach na stacjach metro.

Poruszanie się po Hong Kongu jest proste i intuicyjne, większość miejsc, nawet tereny odległe, takie jak plaże i wzgórza otaczające Hong Kong są dobrze skomunikowane. W godzinach szczytu oczywiście nie da się uniknąć korków ale odpowiednie organy odpowiadające za ruch w mieście pojawiają się w tym czasie na ulicach i sterują ruchem tak, że wszystko przebiega płynnie.

Kolejną pozostałością po Brytyjczykach jest pewien napój, w którym się zakochałam i z pewnością będę go przyrządzać po powrocie do Polski. Jest to herbata z mlekiem, spożywana zarówno na zimno jak i na gorąco, zwana Hong Kong - style milk tea. Od brytyjskiej herbaty z mlekiem różni się tylko tym, że dodawane do czarnej herbaty mleko, to mleko skondensowane, przez co smak mleka w herbacie jest wyraźniejszy.


Hong Kong to miasto wieżowców. Akademik w którym mieszkam, ma 25 pięter. Trochę offtopu : przeniosłam się ze swojego dotychczasowego pokoju na piętrze 9 do pokoju na piętrze 20. Powodem przeniesienia był fakt, że klimatyzacja w nocy przeszkadzała dziewczynom a ja z tego powodu strasznie męczyłam się w nocy i tak jak kiedyś opisywałam, przyklejałam się do łóżka. W pokoju w którym mieszkam teraz coś się popsuło i klimatyzacja chodzi bez konieczności płacenia za nią. A ja w końcu mogę normalnie spać ! Żyć nie umierać. A oto jaki mam teraz widok z pokoju, w oddali widać wyspę Hong Kong. Widok w nocy jest jeszcze lepszy, kiedyś indziej wstawię zdjęcię:


A taki mamy widok z okna na 8 piętrze w momencie pisania tego postu:


Wracając do tematu:
Hong Kong cały czas się rozwija, w szczególności dzielnica w której mieszkam czyli Kowloon oraz Nowe Terytoria ( oba te rejony położone są na lądzie). Wszędzie widać roboty drogowe, żurawie, zamknięte przejścia drogowe. Jest to dosyć irytujące, ponieważ niszczy przyjemny obraz a także sprawia, że często aby pokonać prostą drogę trzeba iść bardzo na około.

Za budynkiem naszego akademika też coś budują  (widok z okna w kuchni na 8 piętrze)


Hong Kong jest zdecydowanie jednym z najlepszych wyborów jako miejsce na praktykę dzięki swojej różnorodności ale nie wiem, czy jest miejscem w którym chciałabym spędzić całe życie. Prawdopodobnie nie. Potrafiłabym się przystosować do życia tutaj, nawet na dłuższą metę ale czy byłabym tutaj szczęśliwa? Nie wiem... Tęsknie za tym spokojem Polski. Dlatego dla tych, którzy boją się, że to miejsce mnie wessie i już nie wrócę - bez obaw !

Tymczasem...

Pozdrowienia z Hong Kongu ! :*

środa, 23 lipca 2014

Wieczory pełne smaku...

Ogromne mam zaległości...nadal nie opisałam weekendu z przed dwóch tygodnii(wiem, wiem, brak tu chronologii). Planuje również napisać notkę o tym jak wyglądają tu akademiki, moja uczelnia a także o wszystkich rzeczach, które mnie w Hong Kongu zadziwiają oraz o tych, które denerwują. Muszę sobie jakoś rozplanować czas, zrobić zdjęcia odpowiednim miejscom i zjawiskom a potem zebrać to wszystko do kupy. Mam nadzieję, że zdążę do końca praktyki.

Weekendy tutaj staramy się spędzać tak aktywnie jak tylko się da. Zaczynamy od piątkowych imprez. W zeszłym tygodniu, z powodu tajfunu, który uniemożliwił Nam wyjście na miasto, postanowiliśmy urządzić Sangria night . Zakupiliśmy ogromną ilość wina ( w sumie około 8l ), owoce i inne dodatki (nie będę zdradzać szczegółów, po prostu przygotuję ją kiedyś Wam po powrocie, bo już wiem jak).
Pojawił się jednak poważny problem. Skąd znaleźć odpowiednie naczynie, które pomieści taką ilość płynów i innych rzeczy?

Na szczęście na praktyce są ze mną sami inżynierowie (niektórzy jeszcze niedoszli ale to szczegół). Pomysł pojawił się sam, jednocześnie w mojej głowie i głowie Melisy z Austrii (dzięki temu uzyskałam poparcie i pomysł przeszedł). Postanowiliśmy do tego wykorzystać wielki kontener, który znajduje się w kuchni i służy do przechowywania naczyń. Jest on na stale przywiązany linką do jakiegoś haczyka w kuchni (jak wszystko co należy do akademika, żeby nikt nie zabrał dla siebie) ale to też nie był dla nas problem. Udało się go umyć, wyparzyć a następnie przygotować tą ogromną ilość cudownego napoju, który uszczęśliwia ludzi i powoduje ból głowy dnia następnego.



Taka ilość wystarczyła spokojnie dla 13 osób (o dziwo dwóch Hiszpanów Sangrii pić nie chciało). Po wypiciu płynu zjedliśmy również "pijane owocki". Wyglądamy na szczęśliwych, prawda?

Następnego dnia zaplanowany mieliśmy również International Evening czyli wieczorek międzynarodowy. Każdy był zobowiązany do tego, żeby przygotować coś szczególnego, napoje lub jedzenie związane ze swoim krajem.

Ja i Edyta i Zosia (doświadczone IAESTowiczki) przygotowałyśmy się odpowiednio przed wyjazdem i zabrałyśmy polskie flagi, przypinki i otwieracze do piwa z I love Krakow oraz oczywiście alkohol.
Aby godnie reprezentować kraj, chciałam przygotować pierogi ruskie ale niestety okazało się to niemożliwe, z racji tego, że zakup twarogu tutaj graniczy z cudem (za to tofu można kupić w każdej ilości i przystępnej cenie ale pierogi ruskie z tofu to chyba nie to:P), produkty mleczne są około 4 razy droższe niż w Polsce a wszelkie serki, nawet serek wiejski około 10 razy droższe.
Postanowiliśmy więc przygotować sałatkę jarzynową i o dziwo wyszła bardzo smaczna. Co najzabawniejsze, okazało się, że Hiszpanie i Francuzi znają tą sałatkę i nazywają ją "rosyjską sałatką" a ktoś z innego kraju ( nie pamiętam jakiego) francuską.

Oto jak pięknie byliśmy przygotowani:




Inni też nie byli gorsi:

Melissa i Peter z Austrii wraz z czymś na słodko (nadal nie jestem pewna, jak to coś się nazywało ale było smaczne). Peter miał również sznapsy własnej roboty. Najgorszy alkohol jaki piłam w życiu. No cóż...Nie mogło być zbyt cudownie...


Marco z Niemiec przygotował dla Nas kiełbasę i ogórki :


Zaprzyjaźniona Chinka przygotowała dla nas jakieś zielsko, którego nikt nie ruszył i chyba nadal leży w mojej lodówce. A i jeszcze jakieś jajka ale niestety nie mam zdjęcia. Mam nadzieję, że to było jajko a nie oko. Nie byłam pewna podczas próbowania ale smakowało okropnie i zabroniłam Kat mówić mi co to naprawdę jest.

 Przysmak z Pakistanu. Coś jakby pierożki z czymś w środku - pastą z warzyw i przypraw. Niestety znowu nie pamiętam nazwy. Ale sos miętowy z którym owe "trójkąty" się spożywało był cudowny. Ogólna ocena - całkiem smaczne. Piwo to irlandzki Guinness. Czekoladki były chyba z Chorwacji.


Nasi kochani Francuzi i ich bagietka i sery



Oraz Hiszpania i omlet z ziemniakami i cebulą oraz pyszne szynki (znowu nazwy nie pamiętam)


Mieliśmy mnóstwo dobrej zabawy. Nie obyło się też bez IAESTE Dance, trochę jednak mieliśmy problem z synchronizacją :





Cała ta różnorodność alkoholi,  jedzenia, zarówno słodkiego i słonego, przepysznego, ale ciężkostrawnego oraz późniejsza impreza na Lan Kwai Fong spowodowała, że następnego dnia, ledwo mogliśmy się ruszać. Jesteśmy jednak wytrzymałymi ludźmi, więc udało nam się wstać i jechać do innej części Hong Kongu aby zobaczyć kaplicę z Ten Thousands Buddahs. Aby się do niej dostać trzeba było pokonać ogromną ilość schodów. Po sobotniej imprezie i przy żarzącym słońcu było to dla nas nie lada wyzwanie. Ale o tym już kiedy indziej, bo teraz muszę lecieć...

Pozdrowienia z Hong Kongu...:)











piątek, 18 lipca 2014

Batalie z Chińczykami i tajfun

Nie do końca trzymam się chronologii opisując kolejne wrażenia. Właściwie to samej ciężko mi zapamiętać co się kiedy działo. Pisząc tą notkę mija mój drugi tydzień pobytu tutaj. Zostały jeszcze 4. Tylko 4. Śmiem twierdzić, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że to dość odważna teoria i sprzeczna z prawami fizyki, że Chińczycy po objęciu władzy na Hong Kongiem coś pokombinowali i przyśpieszyli czas. Ziemia obraca się tutaj szybciej tak więc dni też.

Ach ta chińska logika (uwaga, nie mylić z hongkongską - to ogromna różnica, mówię tutaj o głupich wymysłach Chińczyków z Mainland China - czyli Chińskiej Republiki Ludowej). Ciężko ją zrozumieć. Szczególnie po całodniowej batalii w Biurze Imigracyjnym aby zdobyć wizę do Chin.  I po kolejnej batalii z biurem, w którym bookuje się bilety na pociąg do Chin. Nie wiem, która z tych rzeczy była bardziej irytująca. O ile wymagania co do wizy mogę jeszcze zrozumieć to systemu zamawiania biletów na pociąg już nie. System bookowania biletów na pociąg jest półautomatyczny. Bookuje się przez stronę internetową, można zapłacić PayPalem ale potwierdzenie otrzymuje się bezpośrednio od osoby z biura. I tu się zaczyna robić problem. W momencie bookowania i płacenia za bilety miejsca są jeszcze dostępne. Jednak po 24h kontaktuje się z Tobą Pani z biura, która mówi, że niestety nie ma już biletów, za które się zapłaciło i pyta, czy ma się może ochotę pojechać i wrócić dzień później.(pomijając już sam fakt samej rozmowy telefonicznej, w której nie rozumiałam znacznej większości, bo akcent chiński był tak wyraźny, że ciężko było wyłapać słowa po angielsku. Aaaa i owa Chinka jeszcze cały czas kaszlała i za to przepraszała)



Wracając do tematu - oczywiście, że nie ma się ochoty zmieniać terminów wyjazdu i powrotu, bo to psuje plan całej wycieczki. Po wielkich bataliach okazało się, że dostanę w jedną stronę miejsce, które zamówiłam (hard sleeper - łóżko piętrowe) a w drugą stronę tańszą opcję - siedzącą. Cóż, jakość przeżyje może te 13h, podróżowałam już w takich warunkach.

Z bardziej pozytywnych rzeczy... sam system poruszania się w Biurze Imigracyjnym jest bardzo sprawny. Nie da się tego nawet porównać do oczekiwania na cokolwiek w naszych urzędach. Życzę sobie, że sam system pracy, będzie kiedyś wyglądał w Polsce tak jak tu. Ale o systemach funkcjonujących w Hong Kongu kiedy indziej. Nie będę się dziś jeszcze w to wgłębiać.


A i właściwie, to spędziliśmy całkiem miły dzień razem. Karteczki, które trzymamy to jeszcze nie wiza a potwierdzenie przyjęcia podania. Z tą karteczką mamy się zgłosić we wtorek do odbioru wizy.

A tak w ogóle...to właśnie od wczoraj w Hong Kongu mamy zagrożenie tajfunem. Już podczas owego zamieszania w biurze emigracyjnym strasznie wiało a wszędzie można było zobaczyć takie o to tabliczki:


Do wieczora pojawił się sygnał nr 3. Co oznacza, większe natężenie wiatru i deszczu. To jeszcze nie jest prawdziwy tajfun. Poważnie może zacząć się robić, gdy pojawi się sygnał nr 8, wtedy każdy będzie miał obowiązek zostać w swoim miejscu zamieszkania i nikt nie będzie musiał iść do pracy (w kolejności nr 1, 3, 8, 10)

A jak to wygląda w praktyce? Tak, że nadal jest ciepło, całkiem właściwie przyjemnie gdy tak wieje ale jak już wieje i leje to jest trochę mniej przyjemnie bo w ciągu 30 sekund można być mokrym jak po wyjściu z morza. Bo wieje i leje z każdej strony.

Owa pogoda pokrzyżowała Nam plany na wczorajsze wyjście i pewnie pokrzyżuje plany na cały weekend. Ale nic się nie dzieje, zagospodarujemy sobie ten czas robiąc wieczór Sangrii (dziś) i International Evening (w sobotę)







wtorek, 15 lipca 2014

Dlaczego kocham ta prace...

Ten post bedzie bez polskich liter :D Wlasnie siedze w laboratorium czekajac az cos sie zbada, wiec nie mam zbyt wiele do roboty, moge zajac sie pisaniem bloga.

Ale wszystko po kolei...Co ja wlasciwie tu robie?

Pracuje z doktorantami, ktorzy robia jakies badania do swojego doktoratu. Moim opiekunem jest Stephen. Podczas pierwszego spotkania z nim bylam przerazona, nie wiedzialam co on do mnie mowi, co mam tutaj robic. Czulam sie jak na tureckim kazaniu albo jakby mowil do mnie po chinsku....co wlasciwie nie jest dalekie od prawdy. Wiekszosc rzeczy w tym laboratorium jest po chinsku. Nawet komputer, ktorego uzywam piszac ta notke ma chinski software wiec czasem zeby cokolwiek zrobic musze sie troche naglowkowac. Ale powoli daje sobie rade. Krzaczki to nadal krzaczki i pewnie nadal pozostana krzaczkami ale zawsze moge zapytac co one oznaczaja :D

Na owym pierwszym spotkaniu staralam sie wybadac czego wlasciwie tutaj ode mnie oczekuja. Okazalo sie, ze wlasciwie Stephen tak samo probowal wybadac czego ja oczekuje od tej praktyki...A czego ja oczekiwalam? Na pewno nie spedzania calych dni w laboratorium.Stephen sam powiedzial mi, ze gdyby byl mna, to chcialby miec rowniez czas na zwiedzanie. Bylam niesamowicie zaskoczona, ze sam proponuje mi niewielka ilosc pracy. Po kilku dniach w laboratorium juz rozumiem, ze to sa tak samo mlodzi ludzie, ktorzy rowniez chca zwiedzac swiat. Cala grupa z ktora pracuje wybiera sie nie dlugo na konferencje do Europy dot. chemii organicznej ( nie mam pojecia czego dokladnie). Sami przyznali sie, ze poniewaz uczelnia placi, to swietna okazja. Tak na prawde maja zamiar spedzic jeden do dwoch dni na owej konferencji a potem zwiedzac Europe...

Wczoraj mielismy rowniez spotkanie z dziekanem do spraw kontaktow zagranicznych, ktory powiedzial nam, zebysmy nie przejmowali sie az tak praca bo w Hong Kongu czeka na nas rowniez mnostwo innych atrakcji. This is "the time of your live" cytujac tekst pewnej piosenki...wykorzystajcie go odpowiednio

Po co wiec tak naprawde tu jestesmy? Dlaczego chca nam placic rowniez za nic nie robienie? Czy im sie to oplaca?

Oczywiscie ze im sie to oplaca. Obecnosc studentow z zagranicy to forma promocji uczelni...Uzywana wlasciwie w kazdym kraju. Oprocz tego ze my mamy szanse sie czegos nauczyc, to nasza obecnosc motywuje studentow z Hong Kongu do rozszerzania horyzontow. Przychodzimy do laboratorium i robimy zamieszanie, bo nagle z jezyka kantonskiego musza przestawic sie na angielski. Widza osoby wygladajace dosc egzotycznie, pochodzace z krajow o ktorych w ogole nie maja pojecia...Dla niektorych osob Poland i Holland to tak wlasciwie to samo, bo przeciez co to za roznica :D

Zabawne...Chinczycy okazuja zdziwienie w ciekawy sposob. Otwarta buzia i slyszalne "Loooooo" Ostatnio rozmawiajac z jedna doktorantka slyszalam owy dzwiek po kazdym zdaniu, ktore powiedzialam Oto jak wygladala nasza rozmowa :

Ja: Jestem z Polski.
Ona: Looooo (chociaz jestem pewna, ze nie wie gdzie dokladnie jest Polska i czy nie chodzilo mi czasem o Holandie).
Ja: Mam 22 lata.
Ona: Zdziwienie. (Hurra, myslala, ze jestem mlodsza).
Ja: W ostatnii weekend razem z innymi praktykantami poszlismy w gory, na Dragon's Back. Ona: Loooooo, lubisz sie wspinac? Przeciez to jest meczace.


Wraz z innymi parktykantami zaczelismy juz nawet sami cwiczyc ten okrzyk zdziwienia :D Ja niestety jeszcze nie jestem w tym dobra.

Ale wracajac do tematu...

Zawarlam ze Stephanem umowe ze bede pojawiac sie 3 dni w tygodniu w laboratorium i bede wykonywac pewne reakcje, nad ktorymi on prowadzi badania.

W praktyce wyglada to tak, ze przychodze do laboratorium po lunchu (okolo 14) i zostaje do ok. 17.00. Dla mnie, spiocha to idealna pora :D

A oto jak wyglada moja praca :

Dystyluje pod obnizonym cisnieniem


Waze:



Odmierzam odpowiednia ilosc




Najlepsze jest to...ze w koncu wiem co robie...A jezeli czegos nie rozumiem, nie znam nazw produktow ktore uzywam, to prosze Stephena aby wytlumaczyl mi to na wzorach. Jezyk chemii jest jednak najbardziej uniwersalnym jezykiem.

O...wlasnie badanie tego co zsyntezowalam sie skonczylo.Okazalo sie, ze koncu otrzymalismy niewielka ilosc oczekiwanego produktu. Nastepna reakcje przeprowadze w czwartek. Czyli jutro mam wolne :D

Ok...koncze, bo wlasnie skonczylam prace. Alez sie dzisiaj nameczylam :D


niedziela, 13 lipca 2014

Nie ma czasu na sen...

Chciałabym opisywać każdy dzień tutaj...ale wtedy musiałabym poświęcić minimum godzinę każdego wieczoru aby zebrać myśli, zdjęcia i coś sklecić. Szkoda mi tego czasu na siedzenie przed kompem. Chcę korzystać z każdej minuty tutaj...Dlatego mam nadzieję, że mi wybaczycie nieregularność w dodawaniu notek :)

W ciągu ostatniego tygodnia tak naprawdę dopiero zaczęłam poznawać Hong Kong...

Szybki skrót tygodnia:

Poniedziałek  - pierwsze spotkanie z moim supervisorem. Przywitał w Hong Kongu, zapytał o Mundial i zaprowadził do laboratorium i przedstawił doktorantowi, który będzie się mną zajmował. Stephen jest bardzo sympatyczny ale mam wrażanie, że sam za bardzo nie wie po co tam jestem i co ma ze mną zrobić.Przeraziłam się trochę, gdy starał się wytłumaczyć mi czym się zajmują w laboratorium, bo nie zrozumiałam prawie nic z tego. Ale już jest lepiej...już wiem co robię (ale jak wygląda moja praca napiszę w innym poście) .Wspólnie zawarliśmy umowę, że 2-3 dni w tygodniu w laboratorium to wystarczająca ilość czasu aby mnie czegoś nauczyć. Resztę czasu mogę spędzać w bibliotece czytając jakieś artykuły naukowe lub gdziekolwiek indziej eksplorując Hong Kong. Seems like perfect deal :D

Wtorek + Środa - spędziłam na dowiadywaniu się co jak i gdzie. Biorąc pod uwagę moją słabą orientację w terenie nie było to proste zadanie. W Kowloon, dzielnicy HK, w której mieszkamy non stop są remonty (ciągle coś budują) dlatego prosta z pozoru droga zamienia się w plątaninę przejść podziemnych, nadziemnych, wind itp. Ale już wiem gdzie są sklepy, jak dojść na PolyU (uczelnię na której pracuje), gdzie jest stacja metro i fajne miejsca do jedzenia. Zwiedziłam też akademik. (ale o tym też później, zrobię kiedyś zdjęcia akademika i uczelni i cały osobny post o tym)

Ale właśnie. Sklepy. Ciężka sprawa. Niby supermarket jak supermarket. Owoce i warzywa można kupić. Ale robi się już trochę ciężko gdy zamarzy się np. o chlebie. Albo o serze białym (ten rarytas będzie mi potrzebny do zrobienia pierogów ruskich na wieczorek międzynarodowy). Produkty, które zazwyczaj jada się w Europie są zwykle tutaj bardzo drogie. Dlatego opcji jest klika : a) przystosować się do chińskiego stylu jedzenia b) żywić się tylko owocami i warzywami c) wydawać baaaaaaardzo dużo mamony na jedzenie.

Ja staram się łączyć opcję a z opcją b.




A także pyszności, które znalazłyśmy w sklepie na ulicy :

Czwartek + Piątek - zaczęłam pracę w laboratorium. Większość praktykantów zaczyna pracę o 9.30. Ja mój pierwszy prawdziwy dzień w pracy miałam zacząć o 12. Gdy pojawiłam się w lab Stephen powiedział, że w sumie to wychodzą teraz na lunch, więc mogę wrócić po lub zostać w lab. Oczywiście wybrałam pierwszą opcję. Zaczęłam więc o 14.00 a skończyłam o 17.00, w piątek tak samo. Jeżeli to stanie się tradycją to pokocham tą pracę.

Oprócz tego każdego wieczoru gdzieś wychodziliśmy po pracy, aby nie marnować czasu na siedzeniu w akademiku :)

Już nawet nie pamiętam, które miejsce było w jaki dzień.

W jeden dzień Kat, nasza hongkongska kumpela zabrała nas w jakieś miejsce abyśmy spróbowali jedzenia na ulicy.  Było więc tofu, kuleczki rybne, kuleczki mięsne oraz innych rzeczy. Niektóre z nich smaczne, niektóre nie. Czasem lepiej było nie pytać co to tylko jeść (bo po co komu wiedzieć, że właśnie zjadł flaki rybie, skoro było smaczne?)


W inny dzień był Mong Kok, zakupowa dzielnica Hong Kongu. Śmiem twierdzić, że można kupić tutaj wszystko, jeżeli się dobrze poszuka.





Mong Kok to pomieszanie ogromnego chińskiego targowiska z markowymi sklepami. W połączeniu ogromną ilością ludzi przewijających się przez te ulice,  jarzącymi banerami, klimatyzowanymi wnętrzami sklepów i kapiącą na zewnątrz klimatyzacją, zapachem jedzenia na ulicy i ukrytymi w zaułkach restauracjami na prawdę stwarza niesamowite wrażenie. Jednak miłośnikom ciszy i spokoju nie polecam.

Innego dnia była dzielnica HK, która w przewodniku była przedstawiona jako warta zobaczenia a okazała się niczym specjalnym. Ja i Marco (chłopak z Niemiec) wylądowaliśmy w restauracyjce w której wszystko napisane było po chińsku, rachunek też. Na szczęście na ścianie były obrazki, więc na tej podstawie byliśmy w stanie coś zamówić. Moje jedzenie okazało się jakąś zupą z wołowiną, kuleczkami rybnymi i kuleczkami z krewetkami. Całkiem dobre. Nie wiem tylko dlaczego nawet zagraniczni znajomi lubią mi robić zdjęcia jak jem. Z jakiegoś powodu wszyscy uznają to za niesamowicie zabawne :



Był nieszczególny park a obok parku centrum handlowe. Problem parku nie polegał jednak na tym, że był brzydki a na tym, że odgłos pracującej klimatyzacji z centrum handlowego ogłuszał cały park. W każdym miejscu było słychać ten szum...

O weekendzie nie będę jeszcze pisać, ponieważ nadal trwa a działo się tyle, że też potrzeba na to kolejnego posta.

Podsumowując...

Każdy dzień tutaj łączy się z kolejnym. Sen to tylko krótkie zamknięcie oczów i przyklejenie się do łóżka. Dosłownie...przyklejenie się. Mamy klimatyzację w pokoju ale dziewczynom ona przeszkadza jeżeli działa całą noc bo robi się za zimno, więc włączamy ją tylko przed pójściem do spania. Do rana temperatura znowu osiąga 30 stopni więc budzę się przyklejona. W Hong Kongu wstawanie z łóżka jest cięższe bo oprócz praw grawitacji działają jeszcze oddziaływania pomiędzy moją skórą a prześcieradłem.

Buziaki z tego miasta sprzeczności ! :*



wtorek, 8 lipca 2014

Nocne kluby i piękne plaże...

Dzień drugi cd.

Po powrocie do akademika dołączyliśmy do reszty praktykantów przygotowujących się do wyjścia na imprezę. Spożywanie alkoholu w akademiku jest zabronione, w każdym ogólnodostępnym pomieszczeniu, nawet na tarasie są kamery...ale...to nie jest dla nas problem :D Zasady są po to...żeby je obchodzić na około :D Spożywamy napoje w kubkach plastikowych lub butelkach po wodzie.

Ale nie o alkoholu chciałam pisać a o integracji. Będąc tutaj kilka dni w końcu rozumiem, że tak właściwie to nie chodzi o miejsce, w którym się przebywa a o ludzi (ale nadal, HK jest super i nie zmieniłabym go na żadne inne miejsce), możliwość wymiany myśli, spojrzenia na świat, poznanie różnic kulturowych.

W każdym razie...Hong Kong w swojej różnorodności ma również kilka dzielnic imprezowych. Jedna z nich to Wan Chai. Oprócz klubów bardzo łatwo można tam znaleźć również mocno wymalowane i skąpo ubrane panie oferujące swoje usługi nie tylko mężczyznom. Nie pytałam o cenę...Ale prawdopodobnie drogo (ale pamiętajcie, że w HK można się targować) :P

My na szczęście z takich usług nie korzystaliśmy, kluby są wystarczającą rozrywką. Problem z klubami jest jednak taki, że w większości trzeba płacić za wejście, chyba, że przyjdzie się odpowiednio wcześnie.
Nam się udało wejść do jednego bez opłaty, zobaczyć pokaz barmański a potem dostać drinka za free. I meksykańskie ( czy jakieś tam inne) kapelusze. Wychodząc mieliśmy ich około 30 :D


W kolejnym klubie trafiliśmy na bardzo ekskluzywnie ubranych Chińczyków. My, ubrani mało ekskluzywnie nadal czuliśmy się tam jak gwiazdy. Pomimo tego, że w Hong Kongu ludzie raczej są przyzwyczajeni do widoku Europejczyków, to nadal chcą sobie robić z Nami zdjęcia. I zapraszają nas do tańca na barze:


Noc się skończyła zanim poszłam spać. W Hong Kongu nie da się spać z dwóch powodów : pierwszy - szkoda na to czasu, bo tyle się dzieje, drugi - jest tak gorąco, że czasami się po prostu nie da, nawet jeżeli się chce.

Kolejny dzień spędziliśmy na plaży. Woda jest ciepła, słona, tylko dużo śmieci czasem pływa. Ale i tak jest cudownie.




To tylko jedna ze stron Hong Kongu. Każdego dnia poznaje inną...