piątek, 18 lipca 2014

Batalie z Chińczykami i tajfun

Nie do końca trzymam się chronologii opisując kolejne wrażenia. Właściwie to samej ciężko mi zapamiętać co się kiedy działo. Pisząc tą notkę mija mój drugi tydzień pobytu tutaj. Zostały jeszcze 4. Tylko 4. Śmiem twierdzić, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że to dość odważna teoria i sprzeczna z prawami fizyki, że Chińczycy po objęciu władzy na Hong Kongiem coś pokombinowali i przyśpieszyli czas. Ziemia obraca się tutaj szybciej tak więc dni też.

Ach ta chińska logika (uwaga, nie mylić z hongkongską - to ogromna różnica, mówię tutaj o głupich wymysłach Chińczyków z Mainland China - czyli Chińskiej Republiki Ludowej). Ciężko ją zrozumieć. Szczególnie po całodniowej batalii w Biurze Imigracyjnym aby zdobyć wizę do Chin.  I po kolejnej batalii z biurem, w którym bookuje się bilety na pociąg do Chin. Nie wiem, która z tych rzeczy była bardziej irytująca. O ile wymagania co do wizy mogę jeszcze zrozumieć to systemu zamawiania biletów na pociąg już nie. System bookowania biletów na pociąg jest półautomatyczny. Bookuje się przez stronę internetową, można zapłacić PayPalem ale potwierdzenie otrzymuje się bezpośrednio od osoby z biura. I tu się zaczyna robić problem. W momencie bookowania i płacenia za bilety miejsca są jeszcze dostępne. Jednak po 24h kontaktuje się z Tobą Pani z biura, która mówi, że niestety nie ma już biletów, za które się zapłaciło i pyta, czy ma się może ochotę pojechać i wrócić dzień później.(pomijając już sam fakt samej rozmowy telefonicznej, w której nie rozumiałam znacznej większości, bo akcent chiński był tak wyraźny, że ciężko było wyłapać słowa po angielsku. Aaaa i owa Chinka jeszcze cały czas kaszlała i za to przepraszała)



Wracając do tematu - oczywiście, że nie ma się ochoty zmieniać terminów wyjazdu i powrotu, bo to psuje plan całej wycieczki. Po wielkich bataliach okazało się, że dostanę w jedną stronę miejsce, które zamówiłam (hard sleeper - łóżko piętrowe) a w drugą stronę tańszą opcję - siedzącą. Cóż, jakość przeżyje może te 13h, podróżowałam już w takich warunkach.

Z bardziej pozytywnych rzeczy... sam system poruszania się w Biurze Imigracyjnym jest bardzo sprawny. Nie da się tego nawet porównać do oczekiwania na cokolwiek w naszych urzędach. Życzę sobie, że sam system pracy, będzie kiedyś wyglądał w Polsce tak jak tu. Ale o systemach funkcjonujących w Hong Kongu kiedy indziej. Nie będę się dziś jeszcze w to wgłębiać.


A i właściwie, to spędziliśmy całkiem miły dzień razem. Karteczki, które trzymamy to jeszcze nie wiza a potwierdzenie przyjęcia podania. Z tą karteczką mamy się zgłosić we wtorek do odbioru wizy.

A tak w ogóle...to właśnie od wczoraj w Hong Kongu mamy zagrożenie tajfunem. Już podczas owego zamieszania w biurze emigracyjnym strasznie wiało a wszędzie można było zobaczyć takie o to tabliczki:


Do wieczora pojawił się sygnał nr 3. Co oznacza, większe natężenie wiatru i deszczu. To jeszcze nie jest prawdziwy tajfun. Poważnie może zacząć się robić, gdy pojawi się sygnał nr 8, wtedy każdy będzie miał obowiązek zostać w swoim miejscu zamieszkania i nikt nie będzie musiał iść do pracy (w kolejności nr 1, 3, 8, 10)

A jak to wygląda w praktyce? Tak, że nadal jest ciepło, całkiem właściwie przyjemnie gdy tak wieje ale jak już wieje i leje to jest trochę mniej przyjemnie bo w ciągu 30 sekund można być mokrym jak po wyjściu z morza. Bo wieje i leje z każdej strony.

Owa pogoda pokrzyżowała Nam plany na wczorajsze wyjście i pewnie pokrzyżuje plany na cały weekend. Ale nic się nie dzieje, zagospodarujemy sobie ten czas robiąc wieczór Sangrii (dziś) i International Evening (w sobotę)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz