środa, 23 lipca 2014

Wieczory pełne smaku...

Ogromne mam zaległości...nadal nie opisałam weekendu z przed dwóch tygodnii(wiem, wiem, brak tu chronologii). Planuje również napisać notkę o tym jak wyglądają tu akademiki, moja uczelnia a także o wszystkich rzeczach, które mnie w Hong Kongu zadziwiają oraz o tych, które denerwują. Muszę sobie jakoś rozplanować czas, zrobić zdjęcia odpowiednim miejscom i zjawiskom a potem zebrać to wszystko do kupy. Mam nadzieję, że zdążę do końca praktyki.

Weekendy tutaj staramy się spędzać tak aktywnie jak tylko się da. Zaczynamy od piątkowych imprez. W zeszłym tygodniu, z powodu tajfunu, który uniemożliwił Nam wyjście na miasto, postanowiliśmy urządzić Sangria night . Zakupiliśmy ogromną ilość wina ( w sumie około 8l ), owoce i inne dodatki (nie będę zdradzać szczegółów, po prostu przygotuję ją kiedyś Wam po powrocie, bo już wiem jak).
Pojawił się jednak poważny problem. Skąd znaleźć odpowiednie naczynie, które pomieści taką ilość płynów i innych rzeczy?

Na szczęście na praktyce są ze mną sami inżynierowie (niektórzy jeszcze niedoszli ale to szczegół). Pomysł pojawił się sam, jednocześnie w mojej głowie i głowie Melisy z Austrii (dzięki temu uzyskałam poparcie i pomysł przeszedł). Postanowiliśmy do tego wykorzystać wielki kontener, który znajduje się w kuchni i służy do przechowywania naczyń. Jest on na stale przywiązany linką do jakiegoś haczyka w kuchni (jak wszystko co należy do akademika, żeby nikt nie zabrał dla siebie) ale to też nie był dla nas problem. Udało się go umyć, wyparzyć a następnie przygotować tą ogromną ilość cudownego napoju, który uszczęśliwia ludzi i powoduje ból głowy dnia następnego.



Taka ilość wystarczyła spokojnie dla 13 osób (o dziwo dwóch Hiszpanów Sangrii pić nie chciało). Po wypiciu płynu zjedliśmy również "pijane owocki". Wyglądamy na szczęśliwych, prawda?

Następnego dnia zaplanowany mieliśmy również International Evening czyli wieczorek międzynarodowy. Każdy był zobowiązany do tego, żeby przygotować coś szczególnego, napoje lub jedzenie związane ze swoim krajem.

Ja i Edyta i Zosia (doświadczone IAESTowiczki) przygotowałyśmy się odpowiednio przed wyjazdem i zabrałyśmy polskie flagi, przypinki i otwieracze do piwa z I love Krakow oraz oczywiście alkohol.
Aby godnie reprezentować kraj, chciałam przygotować pierogi ruskie ale niestety okazało się to niemożliwe, z racji tego, że zakup twarogu tutaj graniczy z cudem (za to tofu można kupić w każdej ilości i przystępnej cenie ale pierogi ruskie z tofu to chyba nie to:P), produkty mleczne są około 4 razy droższe niż w Polsce a wszelkie serki, nawet serek wiejski około 10 razy droższe.
Postanowiliśmy więc przygotować sałatkę jarzynową i o dziwo wyszła bardzo smaczna. Co najzabawniejsze, okazało się, że Hiszpanie i Francuzi znają tą sałatkę i nazywają ją "rosyjską sałatką" a ktoś z innego kraju ( nie pamiętam jakiego) francuską.

Oto jak pięknie byliśmy przygotowani:




Inni też nie byli gorsi:

Melissa i Peter z Austrii wraz z czymś na słodko (nadal nie jestem pewna, jak to coś się nazywało ale było smaczne). Peter miał również sznapsy własnej roboty. Najgorszy alkohol jaki piłam w życiu. No cóż...Nie mogło być zbyt cudownie...


Marco z Niemiec przygotował dla Nas kiełbasę i ogórki :


Zaprzyjaźniona Chinka przygotowała dla nas jakieś zielsko, którego nikt nie ruszył i chyba nadal leży w mojej lodówce. A i jeszcze jakieś jajka ale niestety nie mam zdjęcia. Mam nadzieję, że to było jajko a nie oko. Nie byłam pewna podczas próbowania ale smakowało okropnie i zabroniłam Kat mówić mi co to naprawdę jest.

 Przysmak z Pakistanu. Coś jakby pierożki z czymś w środku - pastą z warzyw i przypraw. Niestety znowu nie pamiętam nazwy. Ale sos miętowy z którym owe "trójkąty" się spożywało był cudowny. Ogólna ocena - całkiem smaczne. Piwo to irlandzki Guinness. Czekoladki były chyba z Chorwacji.


Nasi kochani Francuzi i ich bagietka i sery



Oraz Hiszpania i omlet z ziemniakami i cebulą oraz pyszne szynki (znowu nazwy nie pamiętam)


Mieliśmy mnóstwo dobrej zabawy. Nie obyło się też bez IAESTE Dance, trochę jednak mieliśmy problem z synchronizacją :





Cała ta różnorodność alkoholi,  jedzenia, zarówno słodkiego i słonego, przepysznego, ale ciężkostrawnego oraz późniejsza impreza na Lan Kwai Fong spowodowała, że następnego dnia, ledwo mogliśmy się ruszać. Jesteśmy jednak wytrzymałymi ludźmi, więc udało nam się wstać i jechać do innej części Hong Kongu aby zobaczyć kaplicę z Ten Thousands Buddahs. Aby się do niej dostać trzeba było pokonać ogromną ilość schodów. Po sobotniej imprezie i przy żarzącym słońcu było to dla nas nie lada wyzwanie. Ale o tym już kiedy indziej, bo teraz muszę lecieć...

Pozdrowienia z Hong Kongu...:)











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz