poniedziałek, 7 lipca 2014

Welcome to Hong Kong

Cześć :)

Stwierdziłam, że zamiast odpisywać i opowiadać każdemu z Was co tam u mnie i jak się żyje w Hong Kongu, to założę bloga i będę się starać na bieżąco (w miarę) dodawać posty i zdjęcia.

Dzień pierwszy i przelot

Przelot - długi ale dość komfortowy, spokojnie można podróżować samemu, nie da się zgubić :P

Dzień minął praktycznie tylko na przylocie do HK, powrocie z lotniska i zakwaterowaniu się w akademiku. Pierwsze wrażenia - Hong Kong jest gorący, duszny, wilgotny, wszędzie pachnie czymś (zwykle jedzeniem). Mieszkamy w Kowloon, bardziej chińskiej dzielnicy HK, na półwyspie. Po pierwszej wizycie w sklepie spożywczym dowiedziałam się, że muszę zrezygnować z kawy rano, bo nigdzie nie mogę znaleźć kawy mielonej i warto przerzucić się na herbatę. Chińczycy na upale piją gorącą herbatę bo obniża temperaturę ciała.


Widok z jednego z okien akademika (niestety nie mojego)

\
Zakupy w sklepie spożywczym - szok kulturowy - co tu kupić gdy wszystko jest po chińsku, wygląda dziwnie i nie przypomina jedzenia europejskiego?




Dzień 2 - mnóstwo wrażeń

Pierwszy raz spotkałam innych praktykantów (oprócz Oli, mojej współlokatorki - kiedyś Wam o niej opowiem) Marco zabrał Nas nas do piekarni a potem z Peterem i Bozidarem pojechaliśmy na Hong Kong Island ( biznesowa i ładniejsza dzielnica HK) aby trochę pozwiedzać.

Wrażenia?
Drapacze chmur zapierają dech w piersiach, szkoda tylko, że nie pozwolili Nam akurat wtedy na żaden wejść (41 piętro Bank of China było zamknięte)


Postanowiliśmy więc znaleźć kaplicę Sheung Wan,Man Mo. Kaplica jest jedną z wielu w całym Hong Kongu, założona na cześć dwóch Bogów : Man Tai - boga literatury i domu oraz Mo Tai - boga walki. Bogowie Ci są patronatami studentów chcących dokonać postępu w nauce.

W kaplicy można było zapalić kadzidełko, zrobić jakiś dziwny obrzęd z owocem a potem położyć go koło posągu bożka albo porzucać jakieś kamyki na ziemię. Chciałam zapytać o co chodzi ale w kaplicy panowała tak podniosła atmosfera, że nie chciałam nikomu przeszkadzać w modlitwie.

W końcu zrobiliśmy się głodni i postanowiliśmy znaleźć jakieś miejsce z chińskim jedzeniem w przystępnych cenach. Gwoli ścisłości - to nie jest takie proste na HK Island, ponieważ jest to dzielnica ludzi bogatych, Europejczyków, więc ceny maksymalnie windują w górę a jakość jedzenia nie koniecznie. Przechodząc jakąś uliczką zobaczyliśmy kolejkę. Trochę przypominała kolejkę do sklepu w PRL. Ja jak to ja, ciekawska jak zawsze postanowiłam zapytać "po co oni tak stoją".



Większość z ludzi stojących w kolejce nie wiedziała po co. Byli w stanie mi tylko powiedzieć, że słyszeli tylko, że tu jest dobre jedzenie i,że warto. Po krótkiej dyskusji z pozostałą trójką postanowiliśmy też stanąć w kolejce i poczekać na jedzenie.

Było warto:


Pojawił się tylko jeden mały, lecz istotny problem...Okazało się, że nie umiem jeść pałeczkami więc zjedzenie takiego posiłku nie będzie proste. Zajęliśmy stolik w środku na ponad 40 min, nasi towarzysze przy stoliku ( nie siedzieliśmy sami, bo nie było miejsca) zdążyli zmienić się dwa razy. Upss...inni musieli czekać dłużej...Ojej :P

Po obiedzie postanowiliśmy się rozdzielić. Ja i Peter rozpoczęliśmy długą i zabawną podróż do akademika. Długą...bo w międzyczasie zatrzymaliśmy się jeszcze na pokaz świateł na z wyspy i w kilku innych miejscach. Zabawną...bo udało nam się kilka razy zgubić oraz zrobić coś dziwnego w autobusie (do tej pory nie wiemy co ale chyba wyjść nie tym wyjściem co trzeba) przez co kierowca bardzo na Nas krzyczał (po chińsku) a reszta pasażerów się śmiała. 


Jak nie zakochać się w Hong Kongu?

To nie był jeszcze koniec dnia...ale o tym napiszę już w kolejnym poście...

Pozdrowienia z Hong Kongu :*






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz